15 listopada 2014

Rozdział piąty


[...] naj­lep­szym do­wodem, ja­ki po­siada­my na to, że podróż w cza­sie nie jest możli­wa i nig­dy nie będzie, jest to, że nie przeżywa­my dziś na­jaz­du hord tu­rystów z przyszłości. 
Stephen Hawking
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
 Katrin wpatrywała się we mnie osłupiała przez jakieś pięć minut, aż poczułam się jak dinozaur, który zmaterializował się w łazience, kiedy dziewczyna brała prysznic. W końcu postanowiłam się odezwać, choć byłam jeszcze bardziej zdezorientowana niż moja przyjaciółka. 
 - Kat? - zaczęłam łamiącym się głosem. - Pójdziesz jutro ze mną do psychiatry? Bo wydaje mi się, że zaczynam majaczyć, a gorączki na pewno nie mam. 
 - Violet, do cholery, co się stało? - wykrztusiła. - Zupełnie jakby wessał cię wielki odkurzacz, a po kilkunastu minutach wypluł. Zupełnie mnie zamurowało!
 Wyobraziłam sobie odkurzacz unoszący się nad moją głową i wciągający mnie do worka z kurzem. W sumie - tam, gdzie wylądowałam (gdziekolwiek to było) było dużo pyłu... Przypadek?
 - A tak naprawdę, wessała cie jakaś dziura - kontynuowała Katrin - na której twarzy pojawiły się wypieki - z nieodpowiednim do tej sytuacji entuzjazmem. - Wydawało mi się jakby była koloru... Teraz już nie pamiętam, W każdym razie - to było coś niesamowitego! A potem tutaj wróciłaś i po prostu nic z tego nie rozumiem - zakończyła. 
 Z obrzydzeniem otrząsnęłam się z pajęczyn. 
 - Gdzie cię wessało? - zapytała Katrin, wstając z łóżka i kładąc mi ręce na ramionach.
 - Strych? Przynajmniej tak to wyglądało. Ale, Kat, tam było coś dziwnego. Kiedy wyjrzałam przez okno... Byli tam kobieta i mężczyzna. Wyglądali jakby zatrzymali się w czasie około dziewięćdziesiąt lat temu. A budynki... Dziwnie niskie. Tylko w kilku oknach ledwie tliło się światło. Słońce dopiero co zaszło. Katrin - na chwilę przerwałam, starając się dobrać słowa - wydaje mi się, że zwariowałam. Albo przeniosłam się w czasie.
 Dziewczyna spoważniała, chwyciła mnie za nadgarstek i wybiegła z pokoju, ciągnąc mnie za sobą.

 - Paaani Bianchi! - wydarła się Katrin, pędząc po schodach. Starałam się za nią nadążyć, jednak nie było to łatwe zadanie. Zatrzymać się też nie mogłam, bo, znając moją przyjaciółkę, najpewniej zleciałabym ze schodów. 
 - Katrin? - Drzwi otworzyły się gwałtownie i o mało nie przywaliłam w nie nosem. Clio ubrana była w piżamę, ą włosy miała związane w kitkę. Przetarła ręką zmęczone oczy. - Co się stało?
 - Clio, widziałaś może waszą mamę? - zapytała dziewczyna, odgarniając włosy nachodzące na oczy. Nie zluźniła jednak uścisku na moim nadgarstku.
 Moja siostra pokręciła głową. - Może jest w jadalni. - Wzruszyła ramionami. - A tak właściwie: o co chodzi? - Spojrzała na mnie.
 Chciałam odpowiedzieć, że Katrin znowu wyolbrzymia sprawę, ale ubiegła mnie przyjaciółka.
  - Same do końca nie wiemy. - Wyglądała na rozgorączkowaną. - Dlatego musimy pilnie porozmawiać z waszą mamą. Lub waszym tatą - dodała pospiesznie. 
 - Obstawiam jadalnię albo salon. Traficie? - Chyba zauważyła nasze niepewne miny. - Salon jest na najniższym piętrze, wchodzi się do niego przez dębowe drzwi.
 Kiwnęłam głową, po czym o mało się nie przewróciłam, ponieważ Kat ponownie ruszyła sprintem, nawet się nie oglądając, żeby zobaczyć, czy nadążam. Chyba bez siniaków się dzisiaj nie obędzie. 
 W końcu wpadłyśmy razem do holu i otworzyłyśmy elegancki drzwi. Weszłyśmy do przestronnego pomieszczenia, pomalowanego na przyjemny czerwony kolor, na którego ścianach wisiało wiele obrazów. Po bokach stały dwie sofy, przed kominkiem ustawiono dwa fotele - wszystkie meble były skórzane oraz utrzymane w kolorze bordowo-brązowym - a pomiędzy nimi stał elegancki drewniany stolik. Moja mama odwróciła się w naszą stronę, kiedy tylko usłyszała, że wchodzimy. Ubrana była w szlafrok, a na nogach miała puszyste kapcie. Podniosła jedną brew.
 - Dziewczyny, co wy tu robicie? - Nie zdawała się być zdenerwowana naszym przybyciem. Mówiła zmęczonym głosem, jakby miała wszystkiego dość.
 - Pani Bianchi, musimy z panią poważnie porozmawiać - oznajmiła Katrin poważnym tonem, który niespecjalnie pasował do jej fioletowej piżamy z tulącymi się do siebie misiami.
 - Wolałabym, żebyśmy przełożyły tę rozmowę na rano. - Ostentacyjnie zerknęła na zegar. - Jestem zmęczona i chcę jak najszybciej się położyć. Czy to nie może poczekać? 
 Tym razem to ja byłam szybsza od mojej austriackiej przyjaciółki.
 - Oczywiście, że to może poczekać. Tak naprawdę Kat robi niepotrzebnie z igły widły. Ymm... - Zignorowałam zabójczy wzrok dziewczyny. - Na którą mam nastawić budzik?
 Mama uśmiechnęła się dobrotliwie.
 - Wpół do siódmej. A teraz - arrivederci.
 - Ciao - odparłam i wyszłam z salonu, nie czekając aż dogoni mnie wściekła Katrin.
 Byłam szczerze zadowolona z siebie - mama, przynajmniej chwilowo, nie wie o początkach schizofrenii u mnie i Katrin. W końcu pomyślmy logicznie - jaka jest szansa na to, że podróżuję w czasie? Żadna. Za to choroba psychiczna... Słyszałam kiedyś, że jakaś prapraprapraciotka kuzynki mojego ojca wylądowała w psychiatryku. Poza tym, wolałabym nie przenieść się nagle do 1666 roku, kiedy to spłonął Londyn. Ogólnie lata dalsze niż 1950 rok mnie przerażają. Co chwilę jakaś epidemia, wojna albo rządy despotycznego monarchy. Nie wspominając już o tym, jak traktowane były wtedy kobiety. Nie dziękuję. Przynajmniej ze schizofrenii chyba można się leczyć, prawda?
 Całe szczęście Kat musiała również być zmęczona, ponieważ postanowiła nie zatruwać mi życia kazaniem, jaka to ja jestem głupia, że nie powiedziałam mamie od razu. Oboje powlokłyśmy się do łóżek i zasnęłyśmy w mgnieniu oka.

 Dzień zapowiadał się parszywie. Buty wrzynały mi się w stopy, musiałam jeść ohydne zimne jajko sadzone, a na domiar złego - mama pojechała gdzieś samochodem, tata wychodził do pracy, więc musiałyśmy gnać na ostatnią chwilę, byle zdążyć na autobus. Jak łatwo zgadnąć, nie było ani jednego wolnego miejsca. Obok mnie stały dwie kobiety, głośno rozmawiające ze sobą. Na szczęście już po pięciu minutach drogi Clio szarpnęła mnie za ramię i wyciągnęła ze środka komunikacji.
 - Nigdy więcej - mruknęłam, poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę. 
 Przeszłyśmy przez bramę. Sama szkoła prezentowała się całkiem nieźle. Biały budynek złożony z kilku części otaczających podwórze. Pięknie. 
 Ruszyłam za siostrą i Katrin, starając się o nic nie potknąć. 
 - Violet. - Clio zatrzymała się na schodach. - Zaprowadzę was do gabinetu dyrektora, a potem będzie jak będzie. - Nie zdążyłam zaprotestować, bo ktoś otworzył drzwi i dziewczyna weszła do szkoły, znikając mi na sekundę z pola widzenia. Super.
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
Tak, rozdział powinien pojawić się z dwa tygodnie temu. Tak dodaję go w listopadzie. Tak, jestem beznadziejna, tak samo jak to, co widzicie powyżej. Problemem nie jest wena, tylko czas. DLATEGO UPRZEDZAM, ŻE MOGĘ NIEKONIECZNIE TRZYMAĆ SIĘ WYZNACZONYCH TERMINÓW, CHOĆ BARDZO SIĘ STARAM. Czasem też nie mam ochoty, by coś napisać, albo nie wiem, jak dalej potoczyć historię. Proszę Was o zrozumienie:).
Tak w ogóle to wreszcie zmieniłam nick. Od teraz jestem Invisible:D.
~Invisible