27 października 2014

Rozdział czwarty


W głębi duszy zda­jemy so­bie sprawę z włas­nej głupo­ty, a poświęca­my zbyt wiele cza­su al­bo na ukrywanie te­go, al­bo na udo­wad­nianie, głównie so­bie, że tak nie jest. 
Jonathan Carroll
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
 Dziubałam widelcem makaron z sosem myśliwskim, ułożony wykwintnie na moim talerzu. Po wcześniej zaserwowanej polędwicy nie miałam siły na nic. Mój żołądek nie przywykł do tak ogromnych porcji dobrego jedzenia. W internacie zazwyczaj trzeba było zadowolić się purée ziemniaczanym i kotletem schabowym lub pizzą.
 - Dlaczego nic nie jecie? - zaniepokoiła się mama, nakładając sobie kolejną porcję makaronu.
 - Za dużo tego - odpowiedziałam, odkładając widelec.
 - W Austrii podawali nam tylko rosół i ziemniaki z kotletem schabowym - dodała Katrin.
 - Biedaki - skwitował tata.
 - A gdzie jest Clio? - zapytałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie siedzi z nami przy stole.
 - Wiesz... Ona już jadła. Poza tym mówiła, że musi nauczyć się do kartkówki z geografii - usprawiedliwiła ją mama.
 - Możemy iść do pokoju? - Odsunęłam od siebie talerz.
 Tata westchnął i pokiwał głową.
 - Jutro o siódmej powinno być już śniadanie, ale nie śpieszcie się. Ważne, żebyście się wyspały.
 - Jasne. - Wstałam na równi z Katrin.
 Obie powoli poszłyśmy do naszego pokoju, przyglądając się obrazom zawieszonym przy schodach. Większość z nich stanowiły portrety, ale zdarzały się też sceny rodzajowe czy krajobrazy. 3/4 z nich prawdopodobnie wyszła spod pędzla jednego artysty - niemalże takie same drzewa, kwiaty i zachodzące/wschodzące słońca.
 - Twoja rodzina jest nieźle nadziana: lokaj, szofer, kucharz, własny malarz... Może załatwiliby nam kogoś, kto robi za nas lekcje? - zażartowała Katrin.
 - Pewnie. Zgodziliby się na to od razu - odpowiedziałam ironicznie. - Kat, trzeba pogodzić się z tym, że, niestety, same musimy rozgryźć o co chodzi w tej cholernej algebrze, bo inaczej nie damy rady.
 Dziewczyna pokiwała głową.
 - Jasne, Vio. - Objęła mnie ramieniem. - Tylko przypominam, że to ty tego nie ogarniasz. Ja nie w ogóle nie rozumiem po co nam wiedzieć, ile ton węgla z Indii transportują parowce do Australii! I nie mów mi, że w Indiach nie ma węgla - to był taki randomowy przykład.
 Uśmiechnęłam się i pchnęłam nogą niedomknięte drzwi do naszego pokoju. Wyswobodziłam się z uścisku Katrin i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej białą bluzkę z kołnierzykiem, szafirowy sweter oraz dżinsy. Na koniec wyciągnęłam białe Converse. Dopiero jutro miałyśmy odebrać nasz mundurek z sekretariatu - podobno były jakieś problemy z rozmiarem.
 - Zajmuję łazienkę. - Usłyszałam od przyjaciółki, która nagle zamknęła drzwi.
 Wzięłam do ręki piżamę, podłączyłam telefon do ładowarki, usadowiłam się na łóżku i czekałam, aż wreszcie Katrin wróci. Wreszcie - po około kwadransie, co stanowiło naprawdę świetny wynik! - usłyszałam jak dziewczyna przekręca klamkę, po czym wychodzi z mokrymi włosami pozlepianymi w strąki.
 - Nienawidzę tych beznadziejnych kranów - mruknęła, opadając na łóżko.
 - Jest bardzo strasznie?
 - Aha - odparła, leżąc twarzą w poduszce. - Mega.
 Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do łazienki.

 Po dwudziestu minutach wyszłam z niemal pewnym zapaleniem płuc - szkoda słów - i włosami przylepiającymi się do piżamy.
 - Chyba muszę nauczyć się tym obsługiwać - stwierdziłam, wskakując do łóżka i przykrywając się kołdrą.
 - Mhm. Violet, wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona, widząc, jak łapię się za brzuch.
 Cholerne mdłości powróciły! Żołądek podjechał mi do gardła tak jak dwa tygodnie temu na Praterze*. Ucieszyłam się też, że już siedziałam, ponieważ nogi zaczęły mi się trząść i poczułam jak robią się, jak z waty. Zamknęłam mocno oczy i przez sekundę byłam przekonana, że ktoś podciąga mnie do góry, po czym z powrotem upuszcza na łóżko. Kiedy wreszcie podniosłam powieki, wpatrywał się we mnie wielki czarny kot, swoimi zielonymi oczami, wyraźnie zaciekawiony.
 Pisnęłam przerażona i wstałam z łóżka. Mogłabym przysiąść, że obok nogi przebiegł mi szczur. Rozejrzałam się po pokoju. Choć nie... To był obleśny strych, ze starym dębowym łóżkiem, kilkoma potężnymi skrzyniami oraz posłaniem wymoszczonym kilkoma starymi kocami (prawdopodobnie z myślą o czworonogu, który tak bardzo mnie przestraszył). Ani śladu Katrin. Ani śladu cudownej szafy. Ani śladu wielkich budynków za oknem. Jak to mogło wyparować w kilkanaście sekund?!
 Byłam zdezorientowana oraz rozkojarzona. Co tu się, do jasnej ciasnej, wydarzyło?! Może mam omamy? Czyżby już dopadło mnie zapalenie płuc?! A może umarłam na ebolę?! To możliwe, że samolot, którym przyleciałam był wcześniej w Afryce?! W każdym razie - chyba wylądowałam w piekle. Pająki, szczury i opuszczone strychy były moimi najgorszymi koszmarami. Żeby mnie przestraszyć w dzieciństwie, wystarczyło pokazać pajączka przed domem. Histeria gwarantowana.
 Rozejrzałam się, po czym szybko podeszłam do okna. Krajobraz rozciągał się na zaledwie kilka gustownych elewacji, ale kiedy spojrzałam w dół, zauważyłam kobietę, maszerującą dziarsko w workowatej zielonej sukni oraz maluteńkim kapeluszu. Towarzyszył jej elegancko ubrany mężczyzna z laseczką. Stłumiłam krzyk. Taki strój kojarzyłam z podręcznika od historii. Lata 20. XX wieku. Nie panikowałabym, gdyby wszystko poza tym było normalne. Za to - według mojej oceny - był letni wieczór. Sądząc po budowlach, które widziałam, w przedwojennym Londynie (przynajmniej na coś przydała się ta prezentacja z historii sztuki!). Czyżbym...? Nie! Wykluczone! Nie mogę podróżować w czasie. To nie historia fantasy!
 Zastraszona, zdezorientowana, zdziwiona, usiadłam na łóżku, podciągnęłam nogi i zaczęłam kołysać się do przodu, i do tyłu. Po około dziesięciu minutach spędzonych na panikowaniu oraz staraniu się wyrwać z tego dramatu, poczułam się jak na najprawdziwszej kolejce górskiej. Nie zamykałam oczu.
 Jakaś siła poderwała mnie do góry, przekotłowała mnie i wypluła w 2014, na moje łóżko.
 Spojrzałam na Katrin, której mina była bardzo jednoznaczna. Na serio zniknęłam. 

*Prater - park rozrywkowy w Wiedniu. Bardzo gorąco polecam:*
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
Cześć!
Przepraszam za długą nieobecność, ale szkoła mnie dobiła-.-. Tyle do przeczytania, zrobienia, napisania... Mam nadzieję, że nie zdarzy się to ponownie przez najbliższy miesiąc, a w razie czego - na pewno Was o tym powiadomię. Obiecuję - nigdy więcej takiego długiego milczenia [chyba, że będzie ono zapowiedziane].
A tymczasem ja, Vanill, przymierzam się do zmiany nicku. Staram się wymyślić coś, co również podpasuje mi tak, jak dotychczasowa ''ksywka". W każdym razie, może być teraz zamęt. Pamiętajcie jednak - to zawsze będę ja:D.
ZAPRASZAM NA ROZDZIAŁ PIĄTY NAJPÓŹNIEJ ZA DWA TYGODNIE W NIEDZIELĘ:D.
~(jeszcze) Vanill:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję z całego serca za chęć skomentowania postu *-*. Nic nie poprawia humoru jak choć krótki komentarz, który składa się chociażby z jednego słowa ;).
Jednak, jeżeli masz zamiar tylko spamować - zapraszam do specjalnej zakładki. Reklamę toleruję tylko w postaci linku na koniec rozbudowanego komentarza:).