Najpiękniejsza przyjaźń istnieje między ludźmi, którzy wiele od drugich oczekują, ale niczego nie żądają.
Albert Schweitzer
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
Katrin objęła mnie ramieniem.
- Violet, dobrze się czujesz? - zapytała prowadząc mnie do najbliższej ławki i przeganiając z niej gołębie.
- Tak, zemdliło mnie. Widocznie też mam chorobę lokomocyjną. - Uśmiechnęłam się najlepiej, jak potrafiłam. - Na serio, nie musisz się przejmować - dodałam, widząc pobladłą Katrin, która przetrząsała swoją torebkę.
- Masz. - Wcisnęła mi do ręki małe opakowanie, które przed chwilą znalazła. - Masz gdzieś wodę? - spytała.
- Nie. Kat, naprawdę tego nie potrzebuję. Już się dobrze czuję.
- Violet, proszę. Za chwilę zrzygasz się do jeziora przy tych wszystkich ludziach. Wolałabym tego uniknąć. - Wzięła się pod boki.
Przewróciłam oczami, ale posłusznie połknęłam tabletkę, popijając ją wodą wciśniętą mi przez przyjaciółkę. Uważałam, że Katrin zdecydowanie przesadza. Matko, raz zrobiło mi się niedobrze. To jeszcze nie koniec świata!
Z drugiej strony, dziewczyna miała rację. Nie chciałabym zrażać do siebie tych wszystkich spacerowiczów.
- Dobra, możemy iść dalej - oznajmiła Katrin. - Chciałabym jeszcze zobaczyć wiewiórki, zanim znowu zacznie padać.
Zaraz po tym, jak z nieba zaczęło lać, a wszystkie wiewiórki - których kolor futra był niepokojąco zbliżony do koloru włosów Katrin - pochowały się do swoich dziupli, my schowałyśmy się w najbliższej chińskiej restauracji. Przewertowałam szybko menu i zaczęłam wgapiać się w krajobraz za oknem. Na ulicy zaroiło się od granatowych i czarnych parasoli. Z Hyde Parku zniknęła zdecydowana większość spacerowiczów. Za to w kawiarniach po przeciwnej stronie ulicy nagle z jednej pary emerytów zajmującej stolik najbliżej drzwi oraz znudzonej blond kelnerki zrobił się tłum ludzi, którzy nie mogli wyprostować nóg pod stolikiem, żeby kogoś nie uderzyć.
Odwróciłam głowę od szyby i uśmiechnęłam się do kobiety w przepasanym w pasie fartuszku, która właśnie podeszła do nas. Zamówiłam, co chciałam, po czym podałam jej moją kartę dań.
- Matko, Kat, czy ty nie jadłaś nic przez ostatnie trzy miesiące? - zapytałam przerażona przyjaciółkę, słysząc jej zamówienie, które właśnie zaczęła dyktować. Ja zdecydowałam się jedynie na zupę wonton. - Poza tym jeszcze w domu będzie jakiś obiad.
- Jestem głodna, nic na to nie poradzę. - Wzruszyła ramionami. - No i lubię chińskie jedzenie.
- Ale to nie powód, żeby zamawiać połowę rzeczy z menu!
- Przesadzasz. Wcale tak dużo nie zamówiłam.
- Oczywiście - odparłam sarkastycznie, wyciągając z torebki telefon. - Jest wpół do czwartej. Najpóźniej o szóstej chciałabym być w domu. Jutro idziemy do szkoły.
- Nie przypominaj - jęknęła Katrin. - Kiedy pomyślę, że przez następne miesiące będą się na nas gapić jak na dziwadła, aż mnie skręca w żołądku.
- Nie będzie tak źle - zaoponowałam.
- Violet, to jest jedenasta klasa! Pół biedy, gdybyśmy dołączyły w dziesiątej, ale teraz... - Wzdrygnęła się.
- Katrin... - zaczęłam, ale przerwała mi kelnerka, która właśnie przyniosła moją zupę oraz zamówioną przez nas herbatę.
- Dziękuję - mruknęła Katrin, a kiedy kobieta odeszła, nachyliła się w moją stronę. - Widziałaś jak ma na imię?
- Mało mnie to obchodzi - odpowiedziałam, sięgając po porcelanową łyżkę.
- Panda! Jak zwierzę - zachichotała i wyprostowała się.
- Pewnie źle przeczytałaś - westchnęłam.
Katrin prychnęła i związała swoje rude włosy w wysoką kitkę, a potem obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem swoich granatowych oczu. Nie lubiła, kiedy podważałam jej odkrycia.
- Miała tak na imię i kropka - stwierdziła.
Nie drążyłam dalej tematu, tylko zajęłam się moją zupą (a tak w nawiasie - była to najmocniej przyprawiona zupa jaką kiedykolwiek jadłam).
Kiedy wreszcie skończyłyśmy jeść, a Katrin zaczęła powoli nabierać okrągłych kształtów po zjedzeniu czterech talerzy jedzenia, stwierdziłyśmy, że czas wracać do domu.
- Miałaś rację - za dużo zamówiłam - stwierdziła dziewczyna, kiedy zamachałam na taksówkę.
- No brawo - odparłam nieskromnie. - Lepiej nie jedz dzisiaj kolacji, bo trzeba będzie wtaczać cię po schodach.
Kat zachichotała.
- Wiem, też na to wpadłam.
Przed nami zatrzymał się czarny samochód.
- Masz jeszcze drobne? - spytała Katrin, otwierając drzwiczki od taksówki.
- I to z dwadzieścia funtów. Zawsze zabieram za dużo pieniędzy na pierwszy spacer, tak jakoś mam.
- Raz się to przydało - oznajmiła.
Uśmiechnęłam się i podałam kierowcy niezbyt dokładny adres.
- To gdzie was wysadzić? - zapytał po raz drugi.
- Na tej ulicy - powiedziałam zrezygnowana. Ewidentnie opisy ,,duży czerwony dom" nie za wiele mówiły londyńskim taksówkarzom,
Kiedy wreszcie ruszyliśmy, poczułam silny skurcz żołądka i poczułam się jak na rollercoasterze. Po kilku minutach uczucie zniknęło. ,,Ewidentnie jest coś ze mną nie tak. Powinnam jak najszybciej pojechać do lekarza".
- Dobra, możemy iść dalej - oznajmiła Katrin. - Chciałabym jeszcze zobaczyć wiewiórki, zanim znowu zacznie padać.
Zaraz po tym, jak z nieba zaczęło lać, a wszystkie wiewiórki - których kolor futra był niepokojąco zbliżony do koloru włosów Katrin - pochowały się do swoich dziupli, my schowałyśmy się w najbliższej chińskiej restauracji. Przewertowałam szybko menu i zaczęłam wgapiać się w krajobraz za oknem. Na ulicy zaroiło się od granatowych i czarnych parasoli. Z Hyde Parku zniknęła zdecydowana większość spacerowiczów. Za to w kawiarniach po przeciwnej stronie ulicy nagle z jednej pary emerytów zajmującej stolik najbliżej drzwi oraz znudzonej blond kelnerki zrobił się tłum ludzi, którzy nie mogli wyprostować nóg pod stolikiem, żeby kogoś nie uderzyć.
Odwróciłam głowę od szyby i uśmiechnęłam się do kobiety w przepasanym w pasie fartuszku, która właśnie podeszła do nas. Zamówiłam, co chciałam, po czym podałam jej moją kartę dań.
- Matko, Kat, czy ty nie jadłaś nic przez ostatnie trzy miesiące? - zapytałam przerażona przyjaciółkę, słysząc jej zamówienie, które właśnie zaczęła dyktować. Ja zdecydowałam się jedynie na zupę wonton. - Poza tym jeszcze w domu będzie jakiś obiad.
- Jestem głodna, nic na to nie poradzę. - Wzruszyła ramionami. - No i lubię chińskie jedzenie.
- Ale to nie powód, żeby zamawiać połowę rzeczy z menu!
- Przesadzasz. Wcale tak dużo nie zamówiłam.
- Oczywiście - odparłam sarkastycznie, wyciągając z torebki telefon. - Jest wpół do czwartej. Najpóźniej o szóstej chciałabym być w domu. Jutro idziemy do szkoły.
- Nie przypominaj - jęknęła Katrin. - Kiedy pomyślę, że przez następne miesiące będą się na nas gapić jak na dziwadła, aż mnie skręca w żołądku.
- Nie będzie tak źle - zaoponowałam.
- Violet, to jest jedenasta klasa! Pół biedy, gdybyśmy dołączyły w dziesiątej, ale teraz... - Wzdrygnęła się.
- Katrin... - zaczęłam, ale przerwała mi kelnerka, która właśnie przyniosła moją zupę oraz zamówioną przez nas herbatę.
- Dziękuję - mruknęła Katrin, a kiedy kobieta odeszła, nachyliła się w moją stronę. - Widziałaś jak ma na imię?
- Mało mnie to obchodzi - odpowiedziałam, sięgając po porcelanową łyżkę.
- Panda! Jak zwierzę - zachichotała i wyprostowała się.
- Pewnie źle przeczytałaś - westchnęłam.
Katrin prychnęła i związała swoje rude włosy w wysoką kitkę, a potem obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem swoich granatowych oczu. Nie lubiła, kiedy podważałam jej odkrycia.
- Miała tak na imię i kropka - stwierdziła.
Nie drążyłam dalej tematu, tylko zajęłam się moją zupą (a tak w nawiasie - była to najmocniej przyprawiona zupa jaką kiedykolwiek jadłam).
Kiedy wreszcie skończyłyśmy jeść, a Katrin zaczęła powoli nabierać okrągłych kształtów po zjedzeniu czterech talerzy jedzenia, stwierdziłyśmy, że czas wracać do domu.
- Miałaś rację - za dużo zamówiłam - stwierdziła dziewczyna, kiedy zamachałam na taksówkę.
- No brawo - odparłam nieskromnie. - Lepiej nie jedz dzisiaj kolacji, bo trzeba będzie wtaczać cię po schodach.
Kat zachichotała.
- Wiem, też na to wpadłam.
Przed nami zatrzymał się czarny samochód.
- Masz jeszcze drobne? - spytała Katrin, otwierając drzwiczki od taksówki.
- I to z dwadzieścia funtów. Zawsze zabieram za dużo pieniędzy na pierwszy spacer, tak jakoś mam.
- Raz się to przydało - oznajmiła.
Uśmiechnęłam się i podałam kierowcy niezbyt dokładny adres.
- To gdzie was wysadzić? - zapytał po raz drugi.
- Na tej ulicy - powiedziałam zrezygnowana. Ewidentnie opisy ,,duży czerwony dom" nie za wiele mówiły londyńskim taksówkarzom,
Kiedy wreszcie ruszyliśmy, poczułam silny skurcz żołądka i poczułam się jak na rollercoasterze. Po kilku minutach uczucie zniknęło. ,,Ewidentnie jest coś ze mną nie tak. Powinnam jak najszybciej pojechać do lekarza".
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
Krótki i nie o czasie - wiem,
Cher Lloyd♥ |
Mogę tylko powiedzieć, że mam dużo do zrobienia i... Ech - po prostu następny będzie dłuższy i w ustalonym terminie, okay? A umawiam się z Wami na przyszłą niedzielę? Sobotę? Po prostu zobaczę jak będzie z obowiązkami i wtedy dodam.
Tak w ogóle - nareszcie po wrześniu! Jeszcze tylko dziewięć miesięcy:D. A za trochę ponad dwa - święta. Kto się cieszy?!;)
Rozdział rzeczywiście krótki, co nie znaczy, że nudny :) Genialny!
OdpowiedzUsuńOczywiście moim faworytem nadal zostaje rozdział 2 :D
Ciekawe, co się dzieje z Violet? To omdlenie i te skurcze żołądka. Dam głowę, że to nie jest ... Albo nie, dam kawałek włosa, że to nie jest choroba lokomocyjna.
Katrin zamówiła połowę dań z menu :D Podczas gdy Violet tylko zupę! xD
Kelnerka o imieniu Panda... Ciekawe... xd
Katrin przesadza - będą je traktowały po prostu jak nowe uczennice. No, oczywiście ze względu na to, jak się będą zachowywały... O Violet to się nie martwię, gorzej z Katrin xD
Zapraszam do mnie na rozdział 111 ;)
http://leonetta-para-siempre.blogspot.com/
Czekam na next! ♥