Czuję się jak żeglarz zabłąkany na obcym morzu bez mapy i busoli.
Jack London
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
Pierwsza dopadłam do brązowych drzwi prowadzących na poddasze. Otworzyłam je i od razu wpadłam do pokoju. Ogromnego, ze ścianami w kolorze ciepłego brązu, niewielkim balkonem i dwoma królewskimi łóżkami, ustawionymi po przeciwnych stronach pokoju. Oprócz tego wielka, ciemna stara szafa stała w kącie, tuż obok dwóch niewielkich bordowych krzeseł i malutkiego stolika do kawy, mogącego równie dobrze pełnić rolę nie za dużego biurka. Podbiegłam do łóżka, stojącego bliżej okna, i o mało nie wywróciłam się o drewniany regał na książki.
- A gdzie łazienka? - Rzuciłam na łóżko torbę podręczną, a do pokoju weszła Katrin, która postanowiła jednak wtargać własny bagaż za pierwszym razem.
Rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam, że centralnie na przeciwko mojego łóżka są drzwi, w kolorze bardzo zbliżonym do ścian, które najprawdopodobniej prowadzą do łazienki.
- Tam. - Wskazałam je palcem. - Cofnę się po walizkę - powiedziałam, po czym zbiegłam po schodach.
Tata miał rację. Moja walizka była niemalże nie do uniesienia. Kiedy targałam ją po schodach, myślałam, że się oberwę i wyląduję w szpitalu już w godzinę po przybyciu do Londynu. Na szczęście jakoś dotarłam do pokoju. Bagaż ustawiłam obok szafy i zaraz zaczęłam się rozpakowywać. Moje ubrania zajęły dokładnie połowę naszej wspólnej szafy. Miałam tylko nadzieję, że na razie nie wyjdę na jakieś zakupy, bo musiałabym wtedy zająć część Katrin. A ona nienawidziła, kiedy ktoś naruszał wyznaczoną jej przestrzeń. Lubiła mieć porządek i warczała na mnie za każdym razem, gdy choć trochę starałam się naciągnąć granice. Pod tym względem lepiej było jej nie drażnić.
- O! Już się rozpakowałaś? - zapytała Katrin, odgarniając rude włosy za ramię.
- Co ty robiłaś tak długo w łazience? - zdziwiłam się, opadając na łóżko i sięgając po komórkę.
- Powiedzmy, że nie najlepiej zniosłam lot - bąknęła i wzdrygnęła się. - Poza tym wypakowałam nasze kosmetyczki. Przypominam tylko, że wpakowałaś mi ją do walizki, bo do twojej nie chciała się zmieścić. Idę do kuchni się czegoś napić - oznajmiła, po czym nacisnęła klamkę i zniknęła w ciemnym korytarzu.
Spojrzałam na ekran telefonu. Dwie wiadomości od mamy. Z westchnieniem otworzyłam je oraz przestudiowałam. ,,Kiedy lądujecie?". ,,Jesteście już w domu?". No tak. Można się było tego spodziewać.
Szybko wystukałam odpowiedź, po czym odłożyłam telefon na szafkę nocną. Przymknęłam oczy. Chciałam trochę się przespać, choć dobrze wiedziałam, że najpóźniej za godzinę Katrin, Clio i mama wyciągną mnie na szybki obchód po mieście. A wrócimy obwieszone torbami. Cholera.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym i przeczesałam włosy palcami. Uwielbiałam zakupy, nie powiem nie, ale teraz po prostu byłam padnięta. Chciałam tylko się wyspać.
- Violet! - Moja przyjaciółka zamaszyście otworzyła drzwi, które gwałtownie odskoczyły od ściany i od razu się za nią zamknęły.
Westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Co znowu? - prychnęłam,
Na twarz Katrin wstąpił rumieniec, a jej usta wykrzywione były w ogromnym uśmiechu.
- Twoja mama i Clio jadą na jakieś... Kurde, jak one je nazwały? A! Już wiem! Jadą na jakieś nauki dodatkowe, ale powiedziały, że mogą nas podrzucić do Hyde Parku. Jedziemy?
- Nie chce mi się - odparłam, ignorując fakt, że mama wróciła znacznie wcześniej.
Katrin popatrzyła na mnie, jakbym właśnie zastrzeliła ostatniego jednorożca.
- Ale, ale, ale... - Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Ale to niepowtarzalna okazja!
- Katrin, przyszłe trzy lata - jak nie więcej - spędzimy w Londynie. Za trzy tygodnie będziesz chciało ci się rzygać na samą myśl o Hyde Parku.
Założyła ręce na piersi.
- Wcale nie! - zaprotestowała, a kiedy z powrotem opadłam na poduszki, ponownie zmieniła podejście. - No nie daj się prosić! - jęknęła. - Tylko godzinka, w porywach do półtorej. Pospacerujemy, zjemy lunch w chińskiej knajpie, a potem wrócimy taksówką. Błaaaagam!
Warknęłam pod nosem, ale spuściłam nogi na podłogę i podniosłam się.
- Za dwie godziny wracam do domu. I nie obchodzi mnie żadna promocja na bilety do teatru Globe, czy coś w tym stylu. Dwie godziny - postawiłam warunki, sięgając po torbę podręczną, z której uprzednio wyciągnęłam książkę oraz pustą butelkę po wodzie.
- Jasne - Katrin zgodziła się gorliwie. - A teraz chodź! - Pociągnęła mnie za rękę tak energicznie, że chyba cudem zdążyłam złapać komórkę.
Wybiegłyśmy z domu i wskoczyłyśmy do czarnego Mercedesa, stojącego przed domem. Jednak zanim to zrobiłyśmy mama uściskała nas i powiedziała, jak to bardzo się stęskniła. Odpowiedziałam jej tym samym. Stałybyśmy tak pewnie z dziesięć minut, Katrin przerwała nasze spotkanie, prawie mdlejąc na widok lokaja, który otworzył nam drzwi samochodu, a potem grzecznie czekał, aż zechcemy wsiąść. Gdy wgramoliłyśmy się na nasze miejsca - mama usiadła z przodu na miejscu pasażera, a my wraz z Clio musiałyśmy ścisnąć się z tyłu - mężczyzna zamknął je i oddalił się do domu.
- Gdzie panie zawieźć, madame? - odezwał się kierowca, którego dopiero teraz zauważyłam. Katrin patrzyła na niego z największym zafascynowaniem.
- Myślę, że Hyde Park będzie odpowiedni, panie Williamson - odparła mama, uśmiechając się życzliwie. - A potem tam, gdzie zawsze.
Popatrzyłam na Clio, ale wcale nie było po niej widać, żeby się denerwowała lub, by miała nam zdradzić gdzie jest to ,,zawsze".
Ruszyliśmy z podjazdu i wmieszaliśmy się w uliczny korek. Kiedy przez następne piętnaście minut posunęliśmy się - w porywach! - do trzech centymetrów, rzuciłam siostrze zniecierpliwione spojrzenie. Ta za to, jakby nigdy nic, wertowała grubą książkę. Gdy zobaczyła, że się jej przyglądam, ciężko westchnęła.
- Radzę się przyzwyczajać. Raz staliśmy może z godzinę i przejechaliśmy pół metra.
Oparłam się o siedzenie zirytowana. Ponieważ siedziałam pośrodku, nie mogłam gapić się bezczynnie w szybę, tak jak to robiła teraz, od zawsze zafascynowana Wielką Brytanią, Katrin. Przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem, szturchając mnie co rusz, by pokazać kolejne niewyraźne zdjęcie zrobione jej smartphone'em. Okay, dla mnie to też było coś niezwykłego, egzotycznego wręcz, ale wspomnienia z mojej ostatniej wyprawy do Londynu jeszcze nie wyblakły. Z rodziną widziałam się na Wielkanoc. I od tamtej pory uważałam, że mdła ryba z frytkami nie jest odpowiednim podziękowaniem za przemycenie samolotem kilku kawałków wyśmienitego Tortu Sachera*, kupionego w kawiarni obok Katedry Świętego Szczepana.
Do Hyde Parku dojechaliśmy po następnych czterdziestu minutach (co mama uważała to za spory sukces w czwartek po południu).
- Najwcześniej możemy zabrać was o dziewiętnastej - oznajmiła, kiedy wysiadałyśmy pośpiesznie z samochodu.
- Weźmiemy taksówkę - odpowiedziałam, uciekając przed trąbiącym na nas autobusem.
- Obiad będzie w domu! - zdążyłam jeszcze usłyszeć, nim samochód ponownie włączył się do ruchu drogowego - a raczej gigantycznego korka.
Katrin pisnęła jak oszalała i wbiegła na parkową dróżkę, tratując prawie przy tym niewinnego biegacza. Kobieta, która właśnie szła na spacer z psami, popatrzyła na nas jak na wariatki.
Chwyciłam mocno przyjaciółkę za przedramię.
- Porąbało cię? Jesteśmy w publicznym miejscu, mogłabyś się opanować, wiesz?
Wywróciła oczami.
- Tak, wiem. Ale po prostu nie mogę uwierzyć, że wreszcie jestem w Londynie, Vio. Co ci jest? - zapytała zaniepokojona, bo zatrzymałam się, zamknęłam oczy i przyłożyłam palce do skroni.
- Mam widzenie - mruknęłam jak w transie. - Coś mi mówi, że za półtora miesiąca będziesz narzekać na pogodę i mówić, że nie rozumiesz ani słowa przez ten cholerny akcent.
Szturchnęła mnie łokciem.
- Przestań. Brytyjski akcent jest słodki - stwierdziła. - Poza tym lubię angielski i posługuję się nim tak, jakby był moim rodzimym językiem - odparła.
- I właśnie dlatego rozmawiamy po niemiecku - mruknęłam.
- Jak chcesz, możemy przestać - przeszła na angielski.
Wywróciłam oczami. Najchętniej rozmawiałabym z nią po włosku - jak przed chwilą z mamą i Clio - ale Katrin rozumiała tylko podstawowe zwroty. W grę wchodził więc niemiecki - który wciąż był dla mnie po części czarną magią, jeżeli rozmawiałam z obcą osobą - oraz angielski - język, na który moi rodzice kładli szczególny nacisk.
- Mnie to obojętnie. Mówię tylko, że strasznie trudno chwilami zorientować się, co oznacza dane słowo. Vero**?
- Przejdźmy na luźniejszy temat - zaproponowała Katrin nie rezygnując z angielskiego. - Pogoda mi nie przeszkadza, lubię deszcz. Myślę, że nie powinno mi to przeszkadzać.
- Tak, ja też go lubię. - Wzruszyłam ramionami. - Tylko wolę, jak pada sporadycznie, a nie dwadzieścia cztery na siedem.
- Patrz! Łabędzie! - krzyknęła zachwycona dziewczyna przystając. - A myślałam, że w Londynie ich nie spotkasz! - Pobiegła w stronę stawu, na którym wręcz roiło się od białych ptaków.
Wywróciłam oczami, ale podążyłam za nią. Nagle zatrzymałam się. Poczułam jak żołądek podjeżdża mi do gardła, jak na kolejce górskiej, a kolana robią się miękkie. Upadłam na mokrą trawę. A wtedy... wszystko przeszło! Podniosłam się z ziemi, otrzepując dżinsy z grudek i rozejrzałam się, czy moje małe zasłabnięcie zauważyło wiele osób. Niestety tak.
,,Pięknie, Violet. Nie ma to jak wytarzać się w trawie w środku Hyde Parku, mając na sobie ulubione spodnie. Dogodniejszego momentu chyba nie można było sobie znaleźć".
* - czekoladowy tort stworzony przez Franza Sachera w Wiedniu, w XIX wieku. Dziś określany przez wielu mianem ,,króla deserów".
** - Vero? z j.wł.: prawda/nieprawdaż?
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym i przeczesałam włosy palcami. Uwielbiałam zakupy, nie powiem nie, ale teraz po prostu byłam padnięta. Chciałam tylko się wyspać.
- Violet! - Moja przyjaciółka zamaszyście otworzyła drzwi, które gwałtownie odskoczyły od ściany i od razu się za nią zamknęły.
Westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Co znowu? - prychnęłam,
Na twarz Katrin wstąpił rumieniec, a jej usta wykrzywione były w ogromnym uśmiechu.
- Twoja mama i Clio jadą na jakieś... Kurde, jak one je nazwały? A! Już wiem! Jadą na jakieś nauki dodatkowe, ale powiedziały, że mogą nas podrzucić do Hyde Parku. Jedziemy?
- Nie chce mi się - odparłam, ignorując fakt, że mama wróciła znacznie wcześniej.
Katrin popatrzyła na mnie, jakbym właśnie zastrzeliła ostatniego jednorożca.
- Ale, ale, ale... - Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Ale to niepowtarzalna okazja!
- Katrin, przyszłe trzy lata - jak nie więcej - spędzimy w Londynie. Za trzy tygodnie będziesz chciało ci się rzygać na samą myśl o Hyde Parku.
Założyła ręce na piersi.
- Wcale nie! - zaprotestowała, a kiedy z powrotem opadłam na poduszki, ponownie zmieniła podejście. - No nie daj się prosić! - jęknęła. - Tylko godzinka, w porywach do półtorej. Pospacerujemy, zjemy lunch w chińskiej knajpie, a potem wrócimy taksówką. Błaaaagam!
Warknęłam pod nosem, ale spuściłam nogi na podłogę i podniosłam się.
- Za dwie godziny wracam do domu. I nie obchodzi mnie żadna promocja na bilety do teatru Globe, czy coś w tym stylu. Dwie godziny - postawiłam warunki, sięgając po torbę podręczną, z której uprzednio wyciągnęłam książkę oraz pustą butelkę po wodzie.
- Jasne - Katrin zgodziła się gorliwie. - A teraz chodź! - Pociągnęła mnie za rękę tak energicznie, że chyba cudem zdążyłam złapać komórkę.
Wybiegłyśmy z domu i wskoczyłyśmy do czarnego Mercedesa, stojącego przed domem. Jednak zanim to zrobiłyśmy mama uściskała nas i powiedziała, jak to bardzo się stęskniła. Odpowiedziałam jej tym samym. Stałybyśmy tak pewnie z dziesięć minut, Katrin przerwała nasze spotkanie, prawie mdlejąc na widok lokaja, który otworzył nam drzwi samochodu, a potem grzecznie czekał, aż zechcemy wsiąść. Gdy wgramoliłyśmy się na nasze miejsca - mama usiadła z przodu na miejscu pasażera, a my wraz z Clio musiałyśmy ścisnąć się z tyłu - mężczyzna zamknął je i oddalił się do domu.
- Gdzie panie zawieźć, madame? - odezwał się kierowca, którego dopiero teraz zauważyłam. Katrin patrzyła na niego z największym zafascynowaniem.
- Myślę, że Hyde Park będzie odpowiedni, panie Williamson - odparła mama, uśmiechając się życzliwie. - A potem tam, gdzie zawsze.
Popatrzyłam na Clio, ale wcale nie było po niej widać, żeby się denerwowała lub, by miała nam zdradzić gdzie jest to ,,zawsze".
Ruszyliśmy z podjazdu i wmieszaliśmy się w uliczny korek. Kiedy przez następne piętnaście minut posunęliśmy się - w porywach! - do trzech centymetrów, rzuciłam siostrze zniecierpliwione spojrzenie. Ta za to, jakby nigdy nic, wertowała grubą książkę. Gdy zobaczyła, że się jej przyglądam, ciężko westchnęła.
- Radzę się przyzwyczajać. Raz staliśmy może z godzinę i przejechaliśmy pół metra.
Oparłam się o siedzenie zirytowana. Ponieważ siedziałam pośrodku, nie mogłam gapić się bezczynnie w szybę, tak jak to robiła teraz, od zawsze zafascynowana Wielką Brytanią, Katrin. Przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem, szturchając mnie co rusz, by pokazać kolejne niewyraźne zdjęcie zrobione jej smartphone'em. Okay, dla mnie to też było coś niezwykłego, egzotycznego wręcz, ale wspomnienia z mojej ostatniej wyprawy do Londynu jeszcze nie wyblakły. Z rodziną widziałam się na Wielkanoc. I od tamtej pory uważałam, że mdła ryba z frytkami nie jest odpowiednim podziękowaniem za przemycenie samolotem kilku kawałków wyśmienitego Tortu Sachera*, kupionego w kawiarni obok Katedry Świętego Szczepana.
Do Hyde Parku dojechaliśmy po następnych czterdziestu minutach (co mama uważała to za spory sukces w czwartek po południu).
- Najwcześniej możemy zabrać was o dziewiętnastej - oznajmiła, kiedy wysiadałyśmy pośpiesznie z samochodu.
- Weźmiemy taksówkę - odpowiedziałam, uciekając przed trąbiącym na nas autobusem.
- Obiad będzie w domu! - zdążyłam jeszcze usłyszeć, nim samochód ponownie włączył się do ruchu drogowego - a raczej gigantycznego korka.
Katrin pisnęła jak oszalała i wbiegła na parkową dróżkę, tratując prawie przy tym niewinnego biegacza. Kobieta, która właśnie szła na spacer z psami, popatrzyła na nas jak na wariatki.
Chwyciłam mocno przyjaciółkę za przedramię.
- Porąbało cię? Jesteśmy w publicznym miejscu, mogłabyś się opanować, wiesz?
Wywróciła oczami.
- Tak, wiem. Ale po prostu nie mogę uwierzyć, że wreszcie jestem w Londynie, Vio. Co ci jest? - zapytała zaniepokojona, bo zatrzymałam się, zamknęłam oczy i przyłożyłam palce do skroni.
- Mam widzenie - mruknęłam jak w transie. - Coś mi mówi, że za półtora miesiąca będziesz narzekać na pogodę i mówić, że nie rozumiesz ani słowa przez ten cholerny akcent.
Szturchnęła mnie łokciem.
- Przestań. Brytyjski akcent jest słodki - stwierdziła. - Poza tym lubię angielski i posługuję się nim tak, jakby był moim rodzimym językiem - odparła.
- I właśnie dlatego rozmawiamy po niemiecku - mruknęłam.
- Jak chcesz, możemy przestać - przeszła na angielski.
Wywróciłam oczami. Najchętniej rozmawiałabym z nią po włosku - jak przed chwilą z mamą i Clio - ale Katrin rozumiała tylko podstawowe zwroty. W grę wchodził więc niemiecki - który wciąż był dla mnie po części czarną magią, jeżeli rozmawiałam z obcą osobą - oraz angielski - język, na który moi rodzice kładli szczególny nacisk.
- Mnie to obojętnie. Mówię tylko, że strasznie trudno chwilami zorientować się, co oznacza dane słowo. Vero**?
- Przejdźmy na luźniejszy temat - zaproponowała Katrin nie rezygnując z angielskiego. - Pogoda mi nie przeszkadza, lubię deszcz. Myślę, że nie powinno mi to przeszkadzać.
- Tak, ja też go lubię. - Wzruszyłam ramionami. - Tylko wolę, jak pada sporadycznie, a nie dwadzieścia cztery na siedem.
- Patrz! Łabędzie! - krzyknęła zachwycona dziewczyna przystając. - A myślałam, że w Londynie ich nie spotkasz! - Pobiegła w stronę stawu, na którym wręcz roiło się od białych ptaków.
Wywróciłam oczami, ale podążyłam za nią. Nagle zatrzymałam się. Poczułam jak żołądek podjeżdża mi do gardła, jak na kolejce górskiej, a kolana robią się miękkie. Upadłam na mokrą trawę. A wtedy... wszystko przeszło! Podniosłam się z ziemi, otrzepując dżinsy z grudek i rozejrzałam się, czy moje małe zasłabnięcie zauważyło wiele osób. Niestety tak.
,,Pięknie, Violet. Nie ma to jak wytarzać się w trawie w środku Hyde Parku, mając na sobie ulubione spodnie. Dogodniejszego momentu chyba nie można było sobie znaleźć".
* - czekoladowy tort stworzony przez Franza Sachera w Wiedniu, w XIX wieku. Dziś określany przez wielu mianem ,,króla deserów".
** - Vero? z j.wł.: prawda/nieprawdaż?
♪♥ ♦ ♣ ♠♥♠♣♦♪
A oto i rozdział drugi:D.
Muszę przyznać, że jestem nawet zadowolona;).
Choć może jak wyzdrowieję będę myśleć zupełnie inaczej, ale na razie trzymajmy się tego, że jest - chyba - nieźle:p.
Dziękuję za komentarzem pod rozdziałem pierwszym i mam nadzieję, że ten też przypadnie Wam do gustu:*.
Zgodnie z zapowiedzią, next za tydzień, w sobotę. Jak dobrze pójdzie to może w piątek:).
Tymczasem muszę się już pożegnać:>.
Cześć!:]
~Vanill^^
PS
Jeżeli jest coś, co chcielibyście zmienić w wyglądzie bloga - piszcie w komentarzach. Z pewnością przemyślę Wasze rady/prośby:3.
PS
Jeżeli jest coś, co chcielibyście zmienić w wyglądzie bloga - piszcie w komentarzach. Z pewnością przemyślę Wasze rady/prośby:3.
Rozdział świetny! Chyba najlepszy z tych, które kiedykolwiek napisałaś :)
OdpowiedzUsuńPo prostu brakuje słów, kiedy czytam twoją twórczość - te opisy, te dialogi...
Z twojego opisu wywnioskowałam, że dziewczynom trafił się fajny pokój ;) Fajnie mają - lokaj, kierowca, limuzyna... Same luksusy :)
Katrin ma dar przekonywania - tak samo, jak ja :D Nie dziwię się, że Violet była zmęczona i chciała zostać - w końcu podróż do samego Londynu to niecodzienna sprawa i na pewno strasznie męczy.
Chciałabym spróbować ten tort Sachera. Mieliśmy o nim nawet na niemieckim xD
Nie wiem, czy dobrze mi się wydaje, ale wydaje mi się, że Katrin to taka wariatka, a Violet taka ... realistka. :)
Nie wiem, co tu jeszcze dopisać... Zahipnotyzowałaś mnie po prostu *.* Przepraszam, że tak późno to czytam, ale tak jakoś nie mogłam się zebrać . :D
Idę czytać 3!
~ Tina ♥
Tort Sachera smakuje mniej więcej jak tort czekoladowy, z podwójną czekoladą;). W każdym razie, tak przynajmniej pamiętam xD.
UsuńNie szkodzi, że skomentowałaś teraz - ja też jakoś nie mogę się zabrać do rozdziału na takim jednym blogu, który został dodany miesiąc temu, więc... :p.
~Vanill